sobota, 8 listopada 2014

Utóélet czyli życie po życiu

Filmy wchodzące tej jesieni na ekrany przeczą opinii o kondycji węgierskiego kina, na którą (kondycję) wszyscy narzekają. Nie dość, że filmów sporo, to poziom tych, które już poznałam, wysoki. Mam tu na myśli "Szabadesés" (polski tytuł to "Swobodne spadanie"), które w Polsce można było zobaczyć już latem na Nowych Horyznotach, "Utóélet" czyli w dosłownym przekładzie "Życie po życiu" i będący od tygodnia na ekranach "Van valami furcsa és megmagyarázhatatlan", czyli "Jest coś dziwnego i niewytłumaczalnego". Za chwilę, czyli jeszcze w listopadzie na ekrany trafi nowy film Szabolcsa Hajdú "Délibáb", czyli "Fatamorgana". Jego poprzedni film, "Bibliothéque Pascal" był tak doskonałą mieszanką absurdu, snu, wschodnioeuropejskiej rzeczywistości i motywów zaczerpniętych z literatury, że wiele sobie obiecuję po kolejnym. Kto mieszka na Węgrzech, może sobie obejrzeć na Indavideo

"Utóélet" to debiutancki (trudno w to uwierzyć) długi metraż reżyserki Virág Zomborácz z naturszczykiem (w to jeszcze trudniej) Mártonem Kristófem w roli głównej. Na tegorocznym festiwalu w Karlowych Varach film został bardzo dobrze przyjęty, co pozwala myśleć, że nie jest zbyt hermetyczny i przesadnie zanurzony w węgierskości. Nota bene parę nagród zgarnął tam, bardzo zasłużenie, wspomniany wyżej obraz "Swobodne spadanie" (który zresztą miałam przyjemność tłumaczyć na polski).

Głównym bohaterem "Utóélet" jest młody człowiek ze zdiagnozawną chorobą psychiczną, którego ojciec właśnie umiera, a następnie jego duch zaczyna śledzić każdy krok syna. Prawda, że brzmi jak dobrze zapowiadająca się komedia? I o to chodzi, bo to komedia chwilami gorzka, chwilami prześmiewcza, czasem absurdalna. Wystarczy wspomnieć hodowanie w biurze karpia w baniaku do wody (takim od dystrybutora wody pitnej) lub jasełka w parafii (czy w kościele reformowanym to też się nazywa parafia?), gdzie główny bohater musiał znienacka zagrać Maryję i scenę niepokalanego poczęcia odegrał, hmmmm, sugestywnie. No i mamy jeszcze barwną postać mechanika samochodowego - ezoterysty ;-)

Tematem przewodnim filmu jest wchodzenie w dorosłość i to, w jakim stopniu można,(?) powinno się, (??) należy (???) odpowiadać na oczekiwania rodziny. Bohater z jednej strony czuje ciężar tych oczekiwań na karku, ale w ich realizowaniu (na swój, specyficzny sposób) odnajduje sporą radość.

Jak tylko zobaczyłam jeden z fotosów, przestawiający bohatera rozmawiającego z lekarzem i ducha zmarłego ojca siedzącego na szafie, od razu przyszły mi do głowy "Historie kuchenne", zresztą zobaczcie sami (zdjęcia pochodzą z materiałów promujących filmy):

"Utóélet":

"Historie Kuchenne":

Jest w filmie "Utóélet"jakiś skandynawski rys, spójrzcie tylko na taki widoczek:


Jest w tym bohaterze jakieś pokrewieństwo z Frances Ha z filmu o tym samym tytule i pewne melancholijna zgoda na niedoskonałość losu. Całość emanuje nostalgicznym przyzwoleniem na bycie tym, kim przyszło być. Idealne na jesienną zadumę nad życiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz